Czas Świąt Bożego Narodzenia za nami, czas zebrać się w sobie i wziąć nie tylko za robotę, ale i za pokazanie tego, co w ostatnich tygodniach powstawało.
Na ozdoby świąteczne niedługo przyjdzie czas, muszę tylko przewertować liczne zdjęcia i wybrać te, które nadają się do upublicznienia.
Dlatego zanim to nastąpi, pragnę przybliżyć tu kartkę na I Rocznicę ślubu, którą wykonałam dla pewnego młodego małżeńswa, a o którą poprosił mnie mój braciszek.
Kartka w moich planach była zupełnie inna, miała być dostojna, bardziej stonowana i taka że oh i ach, ale w trakcie pracy nad nią stwierdziłam, że młodzi ludzie na dostojeństwo i powagę mają jeszcze czas, a na razie musi ogarniać ich radość i ciepło.
Stąd mój wybór padł na promienne róże i fiolety.
Powstała taka oto pamiątka
Na żywo te fiolety są ciut mniej rażące, ale mój aparat zupełnie nie chciał z nimi współpracować bez lampy, dlatego wszystko jest tak bardzo oświetlone. I przede wszystkim róże mają bardziej odcień różu niż fioletu. No ale wykłócać się z aparatem nie będę, zwłaszcza, że z robieniem ładnych zdjęć jestem raczej na bakier...
Różyczki wykonane są z lejącego dość sztywnego materiału, który bardzo dobrze poddaje sie obróbce, czyli opalaniu brzegów. Całość łączona jest drucikami.
Pod różyczkami zastosowałam wykrojnikowe listki i pnącza, dzięki czemu udało mi się choć ciutkę stonować moją kompozycję. Do tego perełki nanizane na żyłkę.
Użyłam również maleńkiego tagu z napisem I rocznica ślubu, który ręcznie kaligrafowałam... no tak to sobie górnolotnie nazwijmy... :D
Brak tuszu w drukarce zaowocował wzmożoną pracą w poszukiwaniu odpowiednich literek i tu - radość wielka - w kolorowej gazecie natrafiłam na ładny napis "na zawsze", który - literka po literce - z językiem na brodzie, mozolnie wycinałam. Nie było łatwo, nie było miło, nie było szybko. Ale efekt mnie zadowolił, więc praco moja - cześć Ci oddaję!
Troszkę tasiemek, troszkę kleju, troszkę małych plastikowych brylantów o niezmierzonej, ale zapewne szlachetnej karatowości. Oj tam, oj tam. Ważne że się błyszczą :-)
Maleńkie papierowe gołąbki z odzysku, czyli kiedyś zostawione z jakiegoś starego ślubnego zaproszenia - jako "sieprzyda". No i się przydało :-) Tylko również trzeba to było wyciąć...
przykleić jakoś sensownie, choć teraz wydaje mi się, ze można było inaczej i lepiej...
ale przynajmniej jest przestrzennie. Do podklejenia wykorzystałam małe korkowe doklejki, które często są przyczepione do nowych okien. Moje przynajmniej miały. Mżonek chciał wyrzucić, ale udało mi się zachomikować jako kolejny przydaś. Do recyklingu mam tego dwie garście, czyli do końca życia starczy :-) Bo są to spore kwadraciki, a ja je jeszcze kroję na kilka części.
No i taka to krótka historia powstawania kartki, która mam nadzieję cieszy oczy tych, którzy ją otrzymali.
Oświadczam, iż wszystkie zdjęcia gotowych wyrobów są moją własnością - zezwalam na ich kopiowanie.
śliczna :-)
OdpowiedzUsuń